17 marca 2016
Kik Fit Bar: traktujemy ambasadorów na równi z pracownikami
https://app.brandbuddies.pl/uploads/blog_post/photo/15/Zrzut_ekranu_2018-07-09_o_16.59.47.png
wywiad kulinaria

Pod marką Kik Fit Bar działają w Warszawie dwa lokale oferujące smaczne i zdrowe jedzenie zgodne z ideą smart food. Zrodziły się z potrzeby właściciela, który po treningu nie miał gdzie pójść by zdrowo i dobrze zjeść. Michał Alster poza zarządzaniem odpowiada także za marketing miejsc.

Sukcesem w tym zakresie okazał się jest prowadzony przez Kik Fit program ambasadorski.
W zamian za promocję liderzy opinii otrzymują od marki dożywotnią kartę rabatową do lokali (- 50 proc.). Każdy z nich jest traktowany jak potencjalny pracownik. - Proszę, by mi wytłumaczył, jak widzi naszą firmę, czym ona jest dla niego, gdzie wyobraża sobie, że firma będzie/powinna być za jakiś czas - mówi BrandBuddies.pl Michał. - Jeśli to ma być ambasador mojej marki, to musi być ktoś, z kim mam mieć dobre relacje, to musi być w moich oczach wiarygodna osoba, muszę ją po prostu lubić - dodaje.

Dla Kik Fit Bar, tak jak dla każdego biznesu, istotny jest również zasięg lidera, ale nie jest to bariera nie do przejścia.  - Zgłosił się do nas sportowiec, który przejechał planetę w każdą stronę, i było to dla mnie naprawdę godne podziwu. Miał on jednak raptem kilkunastu followersów - opowiada Michał. - Pogadałem więc z nim i wspólnie, z moją motywacją, rozwinęliśmy kanał Ultrakolarz. Obecnie ma już ponad 5 tysięcy lajków: Zbudowaliśmy fajną, obustronnie korzystną relację.


Kamil, BrandBuddies: Odkąd prowadzicie swoje kanały social media?

Michał Alster: Odpaliłem Instagrama i Facebooka cztery tygodnie przed otwarciem knajpy, żeby wygenerować podstawowy hype. Miałem dużo przygotowanego contentu, i to były naprawdę dobrej jakości, ciekawe treści. Gdy ruszył fanpage, przy pomocy kilku znajomych  z Warszawy zrobiliśmy wokół niego duży szum - pierwszego dnia zebraliśmy 1000 lajków. Okazało się to wystarczającą masą krytyczną, by bez promocji, bez budżetu facebookowego, liczba fanów się zwiększała. Po tym jak lokal rozpoczął fizyczną działalność, ruch w nim przekładał się na ruch w naszych mediach społecznościowych.

Wspomniałeś, że nie potrzebowałeś budżetu na promocję postów na FB. Czyli przez cały okres działalności nigdy nie użyliście sponsorowanych postów?

W minimalnym zakresie. Obecnie mamy ponad 9 tysięcy lajków, przez dwa lata wydaliśmy jakieś 1,5-2 tysiące złotych na podbicie postów.

Myśleliście o założeniu kanału na YouTube czy konta na Snapchacie?

Jeśli chodzi o Snapchata - to nie nasz target. Usługa cateringowa, która jest dodatkowym, ważnym filarem biznesu, jest stosunkowo droga, więc nie jest ona w zasięgu osoby, która ma kilkanaście lat, czy nawet takiej, która ma dwadzieścia. Natomiast tu na miejscu, w fit barach, mamy młodszych klientów, ale nie są oni zwykle użytkownikami Snapchata. Nie twierdzę, że nikt z naszych klientów z tego medium nie korzysta. Jednak ilość energii, którą musielibyśmy poświęcać na prowadzenie Snapa, nie byłaby adekwatna do ewentualnego zwrotu.

Kanał YouTube byłby super, ale potrzeba byłoby kogoś, kto by generował materiał. Wyznaję zasadę, że lepiej nic nie robić, niż robić coś byle jak.

Kto w tej chwili obsługuje Wasze media społecznościowe?

Zajmuję się tym tylko ja.

Czyli masz sporo do ogarnięcia...

Mnóstwo. Widać to trochę na naszych kanałach. Brakuje w nich przez to jednego elementu - takiego, który by angażował w jakąś formę dialogu/zabawy naszych fanów. Te formy aktywności zajmują najwięcej uwagi, czasu, energii, trzeba je pilotować.

Opowiedz proszę o Waszych programie ambasadorskim. Kiedy i jak się zrodził się pomysł współpracy z liderami?

Ten pomysł funkcjonuje od samego początku, ja chciałbym, by firma Kik była kojarzona przede wszystkim ze sportem. Zależało mi na tym, żeby było to miejsce, w którym jedzą sportowcy, bo oni, jeśli uznają nasz produkt za odpowiedni, pociągną za sobą tłum innych ludzi. Ludzi, którzy tych sportowców lubią, podziwiają.  Z początku naszymi ambasadorami byli znajomi, którzy są zakotwiczeni w sporcie. Później zaś sami do nas zaczęli przychodzić inni ludzie sportu, z którymi zbudowaliśmy fajne relacje. W pewnym momencie uznałem jednak, że trzeba stworzyć nowe kontakty, sięgnąć dalej.  Postanowiłem więc zainwestować w półbarterową wymianę z liderami opinii - czyli karta rabatowa 50 %, dla osób, które wybierzemy jako atrakcyjne dla nas. Wiedziałem, że ta inwestycja się zwróci. Informację o tym, że poszukuję liderów, umieściłem na fanpage’u  - odzew był duży, odezwali się bardzo różni ludzie.

Ile osób się do Was łącznie zgłosiło?

Zgłosiło się około 200 osób. Z tego 100 osób, jak nie więcej, odpadło w przedbiegach.

Dlaczego?

Ponieważ nawet gdy ktoś jest bardzo uzdolnioną fizycznie osobą, ale w kanałach społecznościowych jest początkujący, to będę miał z niego mały pożytek.

Przytoczę tu przykład Ultrakolarza, który przejechał planetę w każdą stronę, i było to dla mnie naprawdę godne podziwu. Gdy się do nas zgłosił, miał on jednak raptem kilkunastu followersów.

Ultrakolarz odpadł więc na starcie?

Nie. Pogadałem więc z nim i wspólnie, z moją motywacją, rozwinęliśmy kanał Ultrakolarz. Obecnie ma już ponad 5 tysięcy lajków: https://www.facebook.com/Ultrakolarz/?fref=ts. Zbudowaliśmy fajną, obustronnie korzystną relację.

Poza typowymi sportowcami utworzyliśmy relacje z wieloma osobami, które bardziej niż spotem żyją całą blogosferą, chcą żyć fit, dzielą się swoją drogą do bycia fit i one wygenerowały na pewno dużo ruchu online na naszych kanałach.

Ile osób otrzymało od Was kartę rabatową 50 %? Czy to była jedyna korzyść dla nich?

25 osób. Tak, nie wręczaliśmy im nic więcej. Dostali niczym nieograniczoną kartę 50 % rabatu. Duża część z tych 25 osób bywa u nas codziennie.

Czy te osoby mają wobec was jakieś konkretne zobowiązania?

Nie mają żadnych konkretnych zobowiązań. Jest to luźna historia - po prostu raz na jakiś czas informują na swoich kanałach, że u nas jedli. Mi zależy na tym, by to było spontaniczne, szczere, by ktoś sobie robił selfie wtedy, kiedy ma na to ochotę, a nie bo zobowiązuje go do tego jakaś umowa.

Czyli influencerzy zgłaszają się do Was sami? Nawet, gdy nie prowadzicie oficjalnie rekrutacji poprzez kanały społecznościowe?

Jasne, jak najbardziej, dostajemy dużo zgłoszeń. Czasem zgłaszają się ludzie, którzy z mojej perspektywy są chybioną inwestycją, bo ich grono śledzących zupełnie nie odpowiada naszym potrzebom.

Co jest dla Ciebie największą przeszkodą, by realizować działania z liderami opinii na coraz większą skalę, jakie widzisz problemy w tego rodzaju akcjach?

To jest wieloetapowy proces, pochłania dużo czasu. Najpierw jest selekcja, czy dana osoba w ogóle trafia do ludzi będących naszym potencjalnym targetem.

Później jest bilans strat i zysków, na co cię stać. Czy wybrać jedno duże nazwisko, czy znaleźć 100 mniejszych liderów. Ja wiedziałem, że nie mam budżetu, by nawiązać współpracę z kimś bardzo w mediach społecznościowych popularnym, więc szukałem rozwiązań domowych. “Przyjdź do nas, nakarmię Cię, powiesz o nas ciepłe słowo”.

Czego oczekujesz od lidera opinii, który się do Was zgłasza?

Każdego proszę, by mi wytłumaczył, jak widzi naszą firmę, czym ona jest dla niego, gdzie wyobraża sobie, że firma będzie/powinna być za jakiś czas. Pytam też  co ma dla nas do zaoferowania.

Czyli każdego traktujesz indywidualnie, jak swojego pracownika?

Oczywiście. Jeśli to ma być ambasador mojej marki, to musi być ktoś, z kim mam mieć dobre relacje, to musi być w moich oczach wiarygodna osoba, muszę ją lubić. Musi być równie fajna, jak mój brand. Więc jeśli ktoś mi np. pisze na Instagramie łamaną polszczyzną ofertę współpracy, to szkoda mi po prostu na niego czasu.

Czy zdarzyły się przypadki, kiedy nie byłeś zadowolony ze współpracy z liderem opinii?

Zdarzyło się kilka takich przypadków. Np. zdjęcie, które wstawił lider na swoje kanały było mało apetyczne, bez inwencji, bez smaku, zrobione na siłę. Dlatego szukam osób, które mają podobną perspektywę jak ja.

Jak sobie radzisz z hejtem?

Gdy coś się niedobrego w promieniu mojego działania dzieje, to zawsze szukam przyczyny i staram się ocenić czy jest to błąd po naszej stronie czy to po prostu klient, który gdziekolwiek by nie wszedł, byłby zbulwersowany. Jednak generalnie najczęściej wolę zwrócić niezadowolonemu klientowi pieniądze. Nigdy nie tuszuję krytyki, mamy dość nietypowy produkt, nie wszystkich da się usatysfakcjonować. Np. tu do lokalu w Śródmieściu przychodzi więcej osób z ulicy, z przypadku, którzy niekoniecznie wiedzą jakiego typu jedzenie oferujemy, rozmijają się u podstaw z tym, czego oczekiwali. Na Ursynowie mamy z kolei więcej klientów świadomych tego, do jakiego typu miejsca wchodzą.

Dzięki za rozmowę.

Powered by Froala Editor

Aktywne kampanie

Popularne

ZACZNIJZ NAMIDZIAŁAĆ